niedziela, 29 września 2013

Tyler

Rozmawialiśmy z Vanessą o tych wszystkich sprawach związanych z Obozem, bogami i mitologią. Rozśmieszyła mnie myląc mojego ojca z Hermesem, ale rozumiałem ją , sam byłem zdezorientowany kiedy pierwszy raz o tym usłyszałem. Pamiętam to jak dziś, miałem wtedy niecałe 12 lat, mojego ojca znowu nie było, wyjechał do Argentyny. Pamiętam, że jechaliśmy z mamą do babci, która mieszka jakieś 200 km od nas. Mniej więcej w połowie drogi zepsuł nam się samochód, mama chciała wezwać pomoc drogową, już rozmawiała przez telefon kiedy ja nie wiadomo czemu podszedłem do maski z przodu, otworzyłem ją i ujrzałem silnik naszego nowego samochodu. Obejrzałem się co może być nie tak i odkryłem, że pompa paliwowa nie wyrabia i silnik dostaje za mało paliwa. Nie wiedziałem co robię, moje ręce same "chodziły" pracowały jak mali robotnicy. Nawet się nie obejrzałem a samochód działał, moja mama patrzyła na mnie z niedowierzaniem, zakończyła rozmowę, kazała mi wejść do auta i odjechaliśmy, potem przez cały wyjazd myślałem o tym incydencie. Dowiedziałem się kiedy na moich 12 urodzinach (które odprawialiśmy razem z Jackiem) pojawił się mój ojciec. Wszedł pod postacią mojego ojczyma i poprosił mnie i Jacka na stronę, wziął nas przed lokal i przemienił się w Hefajstosa. Oczywiście na początku nie chcieliśmy mu uwierzyć ale po pewnym czasie zaczęliśmy ufać mojemu ojcu. Po chwili podeszła do nas mama, w jej oczach nie było ani krzty zdziwienia, po prostu podeszła do Hefajstosa i spytała:
- To już ?
- Tak, muszą pojechać na Obóz, inaczej będą w niebezpieczeństwie. Zabrać ich teraz ?
- Nie, co ludzi sobie pomyślą, wyszliście we trójkę i oni znikną, pomyśl jak ludzie by na to patrzyli.
- No tak, masz rację. Daj mi znać kiedy będą gotowi, zabiorę ich wtedy.
Z tymi słowami Hefajstos się rozpłynął, kilka dni później byliśmy z Jackiem spakowani i gotowi do drogi. Mama jakoś powiadomiła ojca i teleportowaliśmy się do Obozu Herosów. Tak zaczęła się moja przygoda z bogami.
    Dobra wróćmy do tego jak rozmawiałem z Nessą, w pewnym momencie chwyciłem jej ręce pod stołem, ona odwzajemniła mój uchwyt. Po chwili do kawiarni wszedł jakiś facet, Nessa spojrzała na niego i od razu puściła moje ręce, nie ukrywam zabolało mnie to. Nie mogłem się na tym za długo skupić bo w pewnym momencie Hoppe krzyknęła coś na Jacka, zabrała Nessę i wyszły z kawiarni. Zdążyłem jeszcze tylko powiedzieć jej, że do niej zadzwonię, zanim wybiegły.
- Coś ty jej powiedział człowieku, że ona tak wybiegła jak oparzona ?- zapytał Jacka kiedy już wyszliśmy z kawiarni.
- Nic, po prostu powiedziałem jej prawdę, ona się przestraszyła i nie wytrzymała. Nie chciałem tego, wiesz że bardzo ją lubię.
- No tak, dobra nic się nie stało, choć stary idziemy do mnie.
- Dobra - i poszliśmy, rozmawialiśmy o ty co się dziś wydarzyło i o tym, że za niedługo będzie ten koncert. Mieliśmy iść na niego z Jackiem, nagle okazało się że Hoppe i Nessa też idą. Doszliśmy do mojego mieszkania i weszliśmy.
- Cześć mamo ! - krzyknąłem.
- Dzień dobry pani Berns ! - krzyknął Jack.
- Dzień dobry chłopcy - powiedziała moja mama podchodząc do nas, uściskała mnie i Jacka, nie było w tym nic dziwnego, znałem Jacka już tak długo, że to normalne.
- Jak wam poszła randka ?
- Maaaaamo, to nie byłą randka. Spotkaliśmy się z nimi żeby im wyjaśnić kim jesteśmy.
- Ale jak to, powiedzieliście im o wszystkim?! - moja mama byłą przerażona.
- Tak, mamo, ale Nessa widzi przez Mgłę, rozumiesz to? A jej przyjaciółka Hoppe jest półbogiem.
- Skąd możecie to wiedzieć, że jest półbogiem.
- Bo Nessa nie widział Lwa Nemejskiego, on ma moc i może się ukryć, tylko półbóg go zobaczy.
- Jakiego Lwa Nemejskiego? Kiedy on was zaatakował, czemu ja znowu nic nie wiem?!
- Mamo spokojnie, nic się nam nie stało. Musimy iść do mnie, musimy o czymś pogadać.
- No dobrze, dobrze, idźcie nie będę wam przeszkadzać.
Poszliśmy do mojego pokoju, ogarnęliśmy się, siedliśmy na łóżku i zaczęliśmy grać na konsoli.
W pewnym momencie przypomniałem sobie że miałem do niej zadzwonić.
- Sorry Jack ja muszę zadzwonić do Vanessy.
- Dobra idź.
 Wziąłem swój telefon i wybrałem numer od Nessy, który ona z resztą mi dała.
Chwilę czekałem aż sygnał się pojawi, ale w końcu odebrała.
- Halo?-pyta się 
- Vanessa?-odpowiadam.
- Ooo! hej, Tyler.
- Hej. Co z Hoppe?-pytam.
- Nie najlepiej. Miałam pomyśleć i do niej zadzwonić.-mówi znaczącym głosem.
- Taaa...no właśnie. Jest sprawa.
- Tak? O co chodzi?
- Jutro z samego rana wyjeżdżamy, a Wy musicie jechać z nami.
- C-co? Jutro? Nie da rady. Moja mama w życiu się na to nie zgodzi! Skąd wziąć kase na ten obóz? Nie ma mowy, nie wyrobie się!
- Spokojnie. Obóz jest bezpłatny. Pozostaje tylko twoja mama, ale to już zostaw mi.
- Naprawdę?-pyta.-Darmowy obóz?
- Tak. Nie martw się. Wszystko załatwimy.

Możesz mi jeszcze raz powiedzieć jak nazywa się ten obóz?
- Obóz Herosów. Czemu pytasz?
- Tak poprostu.-odpowiada niewinnym głosem.
- Okej - nie wierzę jej, ale nie chce nic mówić, ona musi z nami jechać!-  Jutro o 7 będę po Ciebie z Jack'iem i razem pójdziemy po Hoppe, dobrze?
- Tak, jasne. Ale co z moją mamą?
- Nie martw się - wszystko załatwię.
- No, dobrze. Muszę kończyć. Dobranoc.-żegna się.
- Dobranoc.
Schowałem telefon do kieszeni i poszedłem do Jacka. Patrzę, a on gra w FIFĘ! Nawet jej nie odpakowałem. Zdenerwowałem się tym, ale co tam. Podszedłem do niego i stuknąłem go w ramię, grał jak zahipnotyzowany.
- Stary, ogarnij się trochę to tylko gra.
- Jasne, jasne, ale jest super.
- Dobra, rozmawiałem z Vanessą.
- I co?
- Powiedziałem jej, że jutro o 7 rano wyjeżdżamy i że jedzie z nami.
- A ona co na to ?
- Muszę to załatwić to z jej mamą, ale ona pojedzie.
- A Hoppe ?
- Ma z nią pogadać i ją przekonać.
- A jej matka jak się nazywa ?
- Tyra 
Regard - odpowiedział i od razu wiedziałem, że Jack zrozumiał o co mi chodziło.
- Ale... ta Tyra Reagard ? Przecież ona była kiedyś na Obozie Herosów. Ona zaszła w ciąże jeszcze na obozie.
- I urodziła na Obozie.
- Czyli Nessa się urodziła w Obozie, i dlatego ma być łatwiej przekonać jej matkę.
- Tak, ja pójdę do Nessy, a ty do Hoppe.
- Czemu ja do Hoppe !?
- Bo ci się podoba? Wiesz ja mogę iść do niej ale...
- Nie, dobra pójdę.
Pożegnaliśmy się i Jack wyszedł z pokoju, słyszałem jak żegna się z moją mamą i wychodzi z domu. Posiedziałem chwilę, zobaczyłem jak w zostawionej przez Jacka FIFIE jakiś facet strzelał gola, to był chyba Rooney ale to nie istotne. Wstałem wyłączyłem konsolę i poszedłem się przebrać. Założyłem jakąś koszulkę i zwykłe spodnie, powiedziałem mamie, że wychodzę coś załatwić i wyszedłem na dwór. Wiedziałem gdzie mieszka Nessa bo mi powiedziała kiedy byliśmy w kawiarni. Szedłem w stronę jej domu mając w uszach słuchawki, akurat leciało mi "Buffalo Soldier" Boba Marleya kiedy jakiś facet wyłonił się zza zaułku, kiedy go zobaczyłem zaraz schowałem się za śmietnikiem. Kiedy się przyjrzałem wiedziałem kto to jest, to był Hades, Pan Podziemia. Nie wiedziałem co on tu robi ale nie za bardzo mnie to interesowało. Czekałem chwilę ale udało się, poszedł sobie, tak właściwie to nie poszedł tylko się rozpłynął w cieniu. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem to pobiegłem w stronę domu Vanessy. Przybiegłem zdyszany pod jej drzwi. Zapukałem, czekałem chwilę, kiedy drzwi się otworzyły zobaczyłem dwie osoby, matkę Vanessy i mojego ojca stojącego za nią.

                                                                                       ***

Pierwszą moją reakcją było zdziwienie, ale mój ojciec tylko pokiwał głową i zniknął więc zostałem sam na sam z Tyrą.
- Tyler ? Co ty tu robisz ?
- Posłuchaj mnie uważnie, nie ma czasu, musimy zabrać Nesse czym prędzej do Obozu.
- Ale dlaczego akurat teraz ?
- Bo odkryła to, że widzi przez mgłę, widziała mnie i Jacka walczących z Harpiami.
- No dobra skoro uważasz, że trzeba to nie będę was zatrzymywać. O której wyjeżdżacie ?
- Jutro o 7 przyjedzie po nas Argus.
- Dobrze pójdę jej powiedzieć. - powiedział i już się odwracała kiedy ją zatrzymałem.
- Nie, ja do niej pójdę, a ty musisz zadzwonić do matki Hoppe i powiedzieć jej, że musi jechać z nami, Hoppe jest półboginią, nie pytaj skąd to wiem po prostu zadzwoń.
- Dobrze.
Poszedłem do pokoju Nessy, była zdziwiona kiedy mnie zobaczyła, ale cieszyła się kiedy się dowiedziała, że może jechać. Pominąłem fakt, że znam jej matkę i że urodziła się w Obozie. Powiedziałem jej, że ma się pakować, przytuliłem ją i wyszedłem z domu, żegnając się wcześniej z Tyrą. Spotkaliśmy się z Jackiem mniej więcej w połowie drogi do jego domu, opowiedział mi, że udało mu się namówić matkę Hoppe na wyjazd. Ja opowiedziałem mu to samo, byliśmy spakowani od dawna więc Jack poszedł do siebie po torbę, pożegnał się z matką i poszedł do mnie, mieliśmy u mnie spać przed wyjazdem. Nie wiadomo czemu, przyszliśmy do mnie chwile posiedzieliśmy i zaraz zasnęliśmy, dosłownie padliśmy jak zabici. Obudziłem się pierwszy i o mało nie umarłem ze strachu, nade mną stał Argus, wpatrywał się we mnie tymi swoimi oczami. Spojrzałem na zegarek i zobaczyłem godzinę 8:30. Pierwsze co zrobiłem to obudziłem Jacka. Był zdezorientowany.
- C.coo jest ?
- Stary, wstawaj Argus już tu czeka, jest 8:30, jeszcze musimy jechać po dziewczyny.
- Tak się składa, że już tu jesteśmy - odezwała się Nessa, odwróciłem się i zobaczyłem ją w moich drzwiach.
- Zejdźcie z Argusem do auta, zaraz tam będziemy. - powiedziałem, ona się obróciła i poszła na dwór. Szybko się ogarnęliśmy, pożegnaliśmy się z moją matką i wyszliśmy, czerwony cabriolet czekał przed wejściem do domu, w środku siedziały Hoppe i Nessa. Długo nie czekaliśmy, otworzyliśmy bagażnik, wrzuciliśmy bagaże, wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy. Dziewczyny nie odzywały się do nas, ale za to przez długi czas ze sobą rozmawiały a Hoppe była zapłakana i wyglądała na przerażoną. Ale nie miałem czasu się nad tym zastanawiać bo w końcu jechaliśmy do Obozu Herosów.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i mamy, nie wiem czy lubicie, ale mój rozdział chyba jest trochę za długi więc z góry przepraszam za to :D ALe dobra, czytajcie komentujcie i obserwujcie ! :D

środa, 25 września 2013

Vanessa

Byłam  w szoku. Najpierw te skrzydlate babcie - herpie, czy jak Tyler je tam nazwał, a teraz jeszcze jacyś mityczni herosi!
-Obozu Półkrwi? To znaczy w połowie..-zaczynam, ale Tyler kończy za mnie.
-Ludzi, a w połowie greckich bogów. Jak już mówiłem - ja jestem synem Hefajstosa.
-Tego listonosza?
-Nie.-mówi Tyler ze śmiechem.-To jest Hermes i nie jest listonoszem, tylko boskim posłańcem. Natomiast Hefajstos jest, najprościej mówiąc, mechanikiem. Bogiem kowali, złotników i tak dalej.
-Czekaj...czemu używasz czasu teraźniejszego?
-Bo oni ciągle żyją. Mają swą siedzibę na Empire State Building, gdzie aktualnie znajduje się Olimp.
-Dlaczego akurat tam?
-Zauważyłaś takie dziwne zjawisko, że wielkie mocarstwa przesuwają się na zachód?-pyta patrząc mi w oczy. Oczy pełne prawdy i nadzei. Chwile rozmyślam nad jego słowami, a on cierpliwie czeka na odpowiedź. Dolatują do mnie strzępy kłótni pomiędzy Jackem a Hoppe.
-T-tak, rzeczywiście.-odpowiadam w końcu.
-To właśnie dlatego Olimp znajduję się teraz w USA, a może za jakiś czas przemieści się gdzie indziej. Tego nie wiemy.-tłumaczy mi wszystko, a już po chwili łapię za ręce pod stolikiem i spogląda na mnie tymi swoimi ciepłymi brązowymi oczami. Po chwili odzywa się ponownie:
-Wierzysz mi?
-A czy mam jakiś wybór?-mówię i uśmiecham się do niego, a on odwzajemnia uśmiech. Ktoś wchodzi do kawiarni. Spoglądam w tamtą stronę i...nie...nie, nie, nie! To nie może być ON! Drake,  m ó j   Drake! Szybko puszczam ręce Tylera i uśmiecham się do Drake. On tylko lekko kiwa głową w moją stronę. Czuje się zawiedziona i smutna, a gdy spoglądam na nowo poznanego herosa widzę ten sam ból. Szkoda mi go, ale co ja mogę? Kocham Drake od tamtej chwili w szkole, gdy usiadł koło mnie na biologi. Przez całą lekcje rozmawialiśmy, a gdy nauczycielka nas upomniała pisaliśmy do siebie karteczki, w ogóle nie zwracając na nią uwagi. Następnego dnia, gdy zobaczyłam go na szkolnym korytarzu poczułam motyle w brzuchu i już wiedziałam, że to ten jedyny. Gwałtowny ruch mojej lewej wyrywa mnie z rozmyślań.
-Nie! Nie, to nieprawda! To wszystko kłamstwa!-krzyczy Hoppe na Jacka, który patrzy na nią wzrokiem pełnym frustracji, jakby już wiele razy przez coś takiego przechodził.
-Hoppe. Uspokój się. Proszę.-próbuje przemówić jej do rozsądku Jack. Jack, do którego jeszcze niedawno bała się odezwać. Jack, który spodobał się mojej przyjaciółce od pierwszego spotkania. Jack, który chyba nieźle ją wkurzył.
-Zostaw mnie! Nigdzie z Wami nie pojadę!
-Musisz! To jedyne bezpieczne wyjście. Teraz, gdy już wiesz, kim jesteś oni zaczną na ciebie polować. Nie chce, by stałą ci się krzywda.
-A skąd mam wiedzieć, że tam gdzie chcecie mnie zabrać, do jakiegoś obozu, o którym nigdy nie słyszałam, jest bezpiecznie?!
-Zaufaj nam.
-Wam?! Wam?! Jakimś idiotom, którzy twierdzą, że są dziećmi greckich bogów?
-Tak. Nam.-on odpowiada spokojnie.
-Nessa, idziemy. Mam dosyć tych kłamstw.-zwraca się do mnie, po czym kieruje się do drzwi.-No, chodź!
-Ja...przepraszam.-mówię do chłopaków.
-Nie szkodzi. Idź, potem zadzwonię.-mówi do mnie Tyler.
-Yyy...ok. Pa.-mówię i biegnę za Hoppe. Ledwo mogę za nią nadążyć. Doganiam ją dopiero jakieś 200 metrów dalej, koło fontanny przy której jakiś dzieciak w wieku około 12 lat rzekomo władał nad wodą, niczym jakaś wróżka ze starej bajki dla dzieci.
-Co jest?-pytam kłębek nerwów, zwany Hoppe.
-Nic nie rozumiesz, prawda?-odpowiada sceptycznie.
-Yyy..nie, chyba nie.
-Słyszałaś, żeby ktokolwiek z naszej szkoły powiedział ,,W te wakacje byłem na Obozie Półkrwi. Spotkałam tam dzieci greckich bogów. Nazywają siebie herosami. Było super!"? Ja nie. Dlatego im nie wierze.
-Oj, skończ. Przecież on może być jakoś ukryty.
-Taaak, na pewno. Uuu! może pod tą magiczną mgłą?-odpowiada sarkastycznie.
-Tak, całkiem możliwe.-odpowiadam i uśmiecham się wrednie.
-Przemyśl to i do mnie zadzwoń, ok? Na razie.-powiedziała i pobiegła do domu, zostawiając mnie osłupiałą koło fontanny. Otrząsnęłam się i też poszłam do domu, myśląc o wszystkim co wydarzyło się w ciągu tych 2 dni.
***
Doszłam do domu, zapukałam do drzwi, ale chyba nikogo nie było. Chwilę zajęło mi znalezienie kluczy w torebce, ale na szczęście je wzięłam. Weszłam do domu i chcąc sprawdzić, czy ktoś jest, zawołałam:
-Czeeeść!
Odpowiada mi cisza. Ciesze się. Przynajmniej będę mogła w spokoju pomyśleć nad wszystkim. Biorę jabłko z kuchni i idę do swojego pokoju. Kładę się na łóżko, jednocześnie wgryzając się w owoc. Chwilę go żuję, a potem wyrzucam resztkę do śmietnika. Wracam myślami do wczorajszego dnia - wspominam każdy szczegół, aż dochodzę do wniosku, że to naprawdę dziwne. Mitologia prawdą? Nie, niemożliwe. Chociaż z drugiej strony... Moje rozmyślania przerywa dzwoniący telefon. Patrzę na wyświetlacz i widzę jakiś obcy numer. Chwilę się wacham, ale potem odbieram.
-Halo?-mówię.
-Vanessa?-pyta rozmówca.
-Ooo! hej, Tyler.
-Hej. Co z Hoppe?-pyta.
-Nienajlepiej. Miałam pomyśleć i do niej zadzwonić.-mówię znaczącym głosem.
-Taaa...no właśnie. Jest sprawa.
-Tak? O co chodzi?
-Jutro z samego rana wyjeżdżamy, a Wy musicie jechać z nami.
-C-co? Jutro? Nie da rady. Moja mama w życiu się na to nie zgodzi! Skąd wziąć kase na ten obóz? Nie ma mowy, nie wyrobie się!
-Spokojnie. Obóz jest bezpłatny. Pozostaje tylko twoja mama, ale to już zostaw mi.
-Naprawdę?-pytam.-Darmowy obóz?-Wydaje mi się to coraz bardziej podejrzane. Może jednak Hoppe ma racje? Włączam laptopa, jednocześnie słuchając Tylera.
-Tak. Nie martw się. Wszystko załatwimy.
-Możesz mi jeszcze raz powiedzieć jak nazywa się ten obóz?-mówię włączając przeglądarkę.
-Obóz Herosów. Czemu pytasz?
-Tak poprostu.-odpowiadam niewinnym głosem.
-Okej.-mówi, ale słychać, że mi nie wierzy.-Jutro o 7 będę po Ciebie z Jack'iem i razem pójdziemy po Hoppe, dobrze?
-Tak, jasne. Ale co z moją mamą?
-Nie martw się - wszystko załatwię.
-No, dobrze. Muszę kończyć. Dobranoc.-żegnam się.
-Dobranoc.
Nigdzie nie ma informacji na temat tego obozu. Nigdzie. Boję się, ale czując ryzyko, jeszcze bardziej chce dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Być może tego pożałuje, ale trudno. Dzwonię do Hoppe. Odbiera po dwóch sygnałach.
-Hej, Hoppe.-witam się.
-Hej. Przemyślałaś wszystko?-odpowiada od razu przechodząc do sedna.
-Tak.
-I?-pyta zniecierpliwiona po paru sekundach ciszy.
-Jedziemy. Spakuj się. Będziemy po Ciebie koło 7.-mówię i rozłączam się ze świadomością, że potem za to oberwę. Trudno. Wybieram jedną z większych toreb i myślę, co spakować. To będzie długa noc.
***
I tak po dłuższym czasie oczekiwania..nowy rozdział ^.^ przepraszam za zwłokę, ale jakoś nie miałam weny ;/ czytajcie, komentujcie, obserwujcie ;3

poniedziałek, 9 września 2013

Tyler

Porozmawiałem z Vanessą i umówiliśmy się na spotkanie w kawiarni "Sparks" w południe. Pożegnałem się z nią i poszedłem do domu. Kiedy tylko wszedłem, mama mnie uściskała.
- Tyler ! Nic ci nie jest. Słyszałam, że zaatakowały cię harpie i jacyś faceci.
- Tak mamo, ale spokojnie nic mi się nie stało. - to właśnie kochałem w mojej mamie, zawsze się o mnie martwiła. No i nie potrafiła się długo denerwować, musiała się przyzwyczaić do tego kiedy mój "ojciec" był cały czas w pracy.
- To dobrze, chcesz coś na śniadanie ?
- Jak byś mogła mi zrobić jajecznice, to byłbym ci bardzo wdzięczny. - powiedziałem uśmiechając się. Mama odpowiedziała tym samym idąc do kuchni.
- Mamo ja idę do pokoju. Jak zrobisz to mnie zawołaj dobrze ?
- Okej.
Poszedłem do pokoju i zadzwoniłem do Jacka, powiedziałem mu o spotkaniu. Trochę się zdenerwował, że swatam go bez jego wiedzy no ale potem się ucieszył. Skończyłem rozmowę i usłyszałem, że mama mnie woła. Poszedłem do kuchni i zobaczyłem, że jajecznica już leży na stole. Podszedłem i zacząłem jeść, mama siadła obok mnie i patrzyła na mnie.
- Mmmm - wydałem westchnienie, moja mama zawsze świetnie robiła jajecznicę. Była wyborna.
- Smakuje ?
- Jasne mamo jak zwykle.
- To dobrze. - powiedziała i śmiejąc się poczochrała mnie po włosach, może byłem na to za stary ale kochałem moją mamę. Dla mnie to było normalne.
- Mamo, dzisiaj jestem umówiony w "Sparksie".
- Z Jackiem.
- Z nim też, i z takimi dwoma dziewczynami.
- Z dziewczynami ? - powiedziała i puściła do mnie oko.
- Maamoo - powiedziałem wzdychając. - Nie zaczynaj znowu "tej" rozmowy proszę.
- No dobra, ale to normalne, że zaczynasz się w tym wieku interesować dziewczynami, no i kiedy jakaś dziewczyna ci się podoba to...
- Mamo ! Proszę cię. - było mi strasznie głupio. Ale moja mama nic, tylko się roześmiała.
- No dobra, a na którą tam jesteś umówiony ?
- W południe mam tam być z Jackiem.
- No to się rusz bo jest 10 a ty nawet się nie wykąpałeś.
- Dobra dobra, dziękuję ci mamo. - pocałowałem ją w policzek i poszedłem do siebie. Rozebrałem się i poszedłem się wykąpać, wziąłem szybki prysznic i poszedłem się ubrać. Założyłem zwykły zielony T-shirt ze zdjęciem Boba Marleya, czarne spodnie, buty i okulary. Wyszedłem z pokoju, pożegnałem się z mamą i poszedłem po Jacka. Przyszedłem do niego a on akurat wychodził.
- Siema stary. - powiedział do mnie podając mi rękę.
- Yo, to co idziemy ? - puściłem mu oko.
- Spadaj. - odpowiedział  - Dobra chodźmy.
Więc poszliśmy, nie trzeba było długo iść. Do Sparksa było od Jacka może 10 minut. Weszliśmy do środka i zajęliśmy ten stolik co zawsze. Czekaliśmy chwilę i zobaczyliśmy jak dziewczyny wchodzą. Hoppe, dziewczyna od Jacka miała na sobie tą samą koszulkę z AC/DC co on. Chwilę rozmawialiśmy, im rozmowa fajnie się kleiła, okazało się, że oboje idą na koncert w Central Parku. Mi nie za dobrze szła rozmowa z Vanessą. Chyba oboje byliśmy spięci. W pewnym momencie obróciłem się do Jacka i powiedziałem :
-Chyba już czas powiedzieć dziewczynom, kim naprawdę jesteśmy.
-Tak, chyba tak.-odpowiedział Jack i spojrzał na dziewczyny ze współczuciem.

                                                                                ***

- Ale zaraz jak to "Kim jesteśmy" ? - spytała Vanessa.
- Jesteśmy Herosami.- powiedziałem. Dziewczyny zaczęły się śmiać.
- Niezłe chłopaki, jesteście dobrze zbudowani ale bez przesady.
- Ale nie chodzi mi o budowę ciała. Chodzi mi o pochodzenie.
- Zaraz jak to pochodzenie ? - spytała Hoppe.
- Po prostu nie jesteśmy śmiertelnikami, jesteśmy dziećmi bogów. Ja jestem synem Hefajstosa, a Jack jeszcze nie został uznany.
- Ale... jak to... co? Bredzisz. - mówiła Vanessa, widać było, że jest przerażona.
- On bredzi, tak? A kto mi mówił, że widział jakieś skrzydlate babcie walczące z nimi. - powiedziała Hoppe do swojej przyjaciółki.
- Skrzydlate babcie ? Masz na myśli harpie? Wiedziałem, że je widziałaś ! Widać to było po tobie. - powiedziałem do Vanessy, kiedy krzyknąłem ludzi dziwnie się na mnie popatrzyli, ale nie przejąłem się tym.
- T-tak widziałam to, czyli to jednak nie była ściema. To się działo na prawdę.
- Tak, to było na prawdę. My jesteśmy półbogami. A ty z kolei widzisz przez Mgłę.
- Ale chwila ja też je widziałam ! - powiedziała Hoppe.
- Tak ? Jakim cudem ? Czemu nie zareagowałaś ? - spytał Jack
- A widziałaś coś jeszcze ? - spytałem ją.
- Tylko to, ale wcześniej widziałam jeszcze jak walczyliście z jakimś lwem, to było chyba z pół roku temu. A nie zareagowałam bo myślałam, że mi się przywidziało, dlatego nic nie mówiłam.
- Tak, tak napadł nas wtedy lew nemejski.
- Ale jakim cudem to widziałaś, lew ma moc. Może się ukryć nawet przed widzącymi przez mgłę.
- Czyli ona musi być...
- Tak chyba masz rację. - przytaknąłem Jackowi.
- Kim jestem !? - spytałą zdenerwowana Hoppe.
- Jeżeli widziałaś nawet lwa to musisz być półbogiem.
- Ja... półbogiem ?- nie umiała w to uwierzyć.
- Mgłę? - wtrąciła zdezorientowana Vanessa, chyba chciała żebym dalej jej tłumaczył.
- Tak, to jest taka magiczna siła, która ukrywa przed śmiertelnikami świat bogów.
- Aha, czyli to nie taka zwykła mgła ?
- No nie, w naszym świecie mało jest zwykłych rzeczy.
- Dobra, dalej nie potrafię tego ogarnąć ale dlaczego mi to mówisz ? - spytała ze zdziwieniem Vanessa.
- B-bo... zakochałem się w tobie. - powiedziałem, ostatnie słowa ledwie wyszeptałem.
- Cco... ?
- Kocham cię. Po prostu się w tobie zakochałem.
- I to dlatego mi to mówisz ? - zapytała zmieszana Vanessa.
- Nie tylko, nie potrafię bez ciebie nic zrobić. Za dwa dni wyjeżdżam na obóz i chciałbym żebyś pojechała ze mną. - powiedziałem to ale Jack nawet tego nie zauważył tego bo był przejęty rozmową z Hoppe.

- Jakiego obozu ?
- Obozu, na który z Jackiem jeździmy od ponad 5 lat. Obozu Półkrwi.

                                                                                   ****

No i mamy kolejny rozdział :D Czytajcie, komentujcie i obse
rwujcie :D !!!!

sobota, 7 września 2013

Vanessa

Całą noc oglądałyśmy filmy z Hoppe. Wczesnym rankiem musiałam wyjść, bo mama dzwoniła i trochę się na mnie wkurzyła. Tak więc szybko się pozbierałam i wyszłam. Przez chwile rozkoszowałam się ciszą, ale zaraz usłyszałam dźwięk jakiejś krzątaniny. Podbiegłam w tamtym kierunku. To był On! Chłopak walczący ze skrzydlatymi babciami, o urodzie mogącej konkurować z Drake'iem! Jakiś chłopak dusił go od tyłu, byłam w szoku. Przez chwilę nie wiedziałam, co robić, a w końcu krzyknęłam ,,ZOSTAW GO!", co może nie było najlepszą pomocą. Wtedy on odwrócił się do mnie.
- Zostaw go ? Ty mała dz..... -nie dokończył, bo Pan Przystojniak wskoczył na niego.
 -I co ? Znów dajesz się na to samo. - Do.. dopadnę cię. - powiedział i znów zemdlał.- Cześć, nazywam się Tyler. - powiedział, podając mi rękę, gdy już trochę odsapnął.- Cze.. cześć jestem Vanessa. - powiedziałam, a ręka trzęsła mi się kiedy mu ją podawałam.

-Dzięki za pomoc.-uśmiechnął się do mnie, a ja czułam, jak kolana się pode mną uginają. 
-Nic wielkiego nie zrobiłam... Ile to jest krzyknąć ,,Zostaw go!"?
-Dużo. Gdyby nie ty, mógłby mnie udusić.
-Wątpię. Poradziłeś sobie z tymi strasznymi kobietami, to i z nim dałbyś sobie radę. 
-Taaa...no właśnie. Chyba powinniśmy porozmawiać, o tym co widziałaś.
-Chyba tak.-przez chwile panowała krępująca cisza, a potem on powiedział:
-Słuchaj, jest wczesny ranek. Może spotkajmy się w tej kawiarni ,,Sparks", wiesz gdzie to jest?
-Tak, to moja i Hoppe ulubiona kawiarnia.
-Tak? Moja i Jack'a też.-powiedział i zaśmiał się.-To spotkajmy się tam dzisiaj w południe, ok?
-Dobrze. Czy Jack też będzie?
-Hmm...Nie wiem, a dlaczego pytasz?
-A, nieważne.
-Chodzi o Hoppe?
-Taaak. Więc?
-Przyprowadź ją. Może uda nam się ich zeswatać?
-Mam nadzieje. Hoppe strasznie się on podoba.
-Jack'owi Hoppe też.
-To do zobaczenia w południe.-powiedziałam i uśmiechnęłam się swoim najsłodszym uśmiechem.
-Ok, pa.-odwzajemnij uśmiech. 
Każdy poszedł w swoją stronę. W co ja się ubiorę?! Mam tylko 6 godzin na wyszykowanie! I jak powiedzieć Hoppe? Szybko pobiegłam do niej. Od razu otworzyła. 
-Hej. Zapomniałaś czegoś?
-Nie. Musze ci coś opowiedzieć.
-Jasne, wchodź.
I opowiedziałam jej o całym zajściu. Nie przerywała mi, czasem tylko robiła zdziwioną minę. 
-Jak mogłaś umówić mnie z Jack'iem?!-krzyknęła, ale wiedziałam, że się cieszy.
-Wiesz, zawsze mogę to odwołać...-drażniłam ją.
-NIE!!! Nawet nie próbuj!-krzyknęła i rzuciła się na mnie. Całe szczęście, że siedziałyśmy na jej łóżku. Chwile leżałyśmy, śmiejąc się.
-W czym idziesz?-zapytałam.
-Jeszcze nie wiem. A ty?
-Też...Idę, zostało tylko 5 godzin. 
-Racja. Spotykamy się na miejscu, czy przyjść po Ciebie?-zapytała mnie przyjaciółka.
-Przyjdź. Doradzisz mi, czy mogę tak iść. 
-Ok, to do potem.
-Pa.-pożegnałyśmy się i ruszyłam w kierunku domu.
***
5 godzin później szłyśmy z Hoppe w kierunku kawiarni. Ubrałam nową, wczoraj kupioną, czerwoną koszule i krótkie spodenki, a Hoppe koszulkę z AC/DC, czarne rurki i glany. Spytałam, czy nie jest jej za gorącą, ale on stwierdziła, że się przyzwyczaiła. Szłyśmy ramie w ramie ku kawiarni. Gdy weszłyśmy do środka Jack i Tyler już siedzieli przy stoliku. Zajęli ten, przy którym zawsze siadamy. Mało tego Jack miał identyczną koszulkę z AC/DC co Hoppe! Od razu znaleźli wspólny język. Przez chwilę rozmawialiśmy, jak starzy, dobrzy znajomi. Po chwili Tyler powiedział:
-Chyba już czas powiedzieć dziewczynom, kim  naprawdę jesteśmy.
-Tak, chyba tak.-odpowiedział Jack i spojrzał na nas ze współczuciem. 

***
Przepraszam, że tak długo nie dodawałam rozdziału, ale szkoła. Tak, pierwszy tydzień, a oni już męczą. Proszę - komentujcie :3

niedziela, 1 września 2013

Tyler

Udało nam się pokonać Harpie, ale nie to mnie cieszyło. Cieszyło a zarazem dziwiło mnie to, że ta dziewczyna to wszystko widziała! Chwilę odsapnęliśmy z Jackiem i mieliśmy zamiar wyjść ale zatrzymała nas Hoppe, przyjaciółka tej dziewczyny.
- Wiecie gdzie poszła Vanessa ? - spytała, kiedy spojrzała na Jacka dziwnie się zarumieniła.
- Kto ?
- Vanessa, dziewczyna, z którą mnie widzieliście w sklepie. Widziałyśmy was też tutaj.
- Ach ona! Nie wiem gdzie jest, pobiegła gdzieś, wybiegła stąd jakieś 2-3 minuty temu.
- Dzięki chłopaki, na razie.
- Ej, chwila ! - ale ona już odbiegła. "Czy one się tego uczyły razem" pomyślałem.
- Dobra chłopie to gdzie idziemy ?
- Hmm, może chodźmy do Croppa ?
- Nie, nie mam ochoty, wracajmy już co ?
- No dobra, chodźmy.
  I poszliśmy, wybraliśmy się w stronę 5 alei, bo tam mieszkał Jack. Była mniej więcej północ, może lekko po północy. Wszyscy wiedzą jak wygląd Nowy Jork w nocy, jest pełen gangów, mafii i innych ludzi, którzy każdemu chcieliby krzywdę zrobić. Ja się nie boję takich ludzi, bo w świecie śmiertelników nie boję się niczego, ale nie mogę nic im zrobić bo jestem silniejszy od nich.
Szliśmy spokojnie przez jakiś czas, aż w końcu kilka minut od domu Jacka wyskoczyli z zaułku jacyś faceci. Było ich sześciu, dwóch miało w rękach kije basebolowe a reszta nie miała nic.
- Co tu robicie dzieciaczki ? - spytał jeden z nich, ten największy, najpewniej herszt tej bandy.
- No właśnie, nie jest to zbyt mądre, chodzić w nocy po Nowym Jorku. - powiedział ten z kijem.
- Po co nas zatrzymaliście ? Żeby sobie pogadać ? - spytałem, byłem strasznie zirytowany, najpierw harpie teraz oni.  Co za dzień.
- Oooo, widzę młody zgrywa bohatera. - powiedział herszt. - Chyba trzeba by mu pokazać kto tutaj rządzi. Co o tym sądzicie chłopaki ? - zapytał się swoich kolegów, wszyscy przytaknęli.
Nawet nie czekałem na ich reakcję, podbiegłem do faceta z kijem i wykręciłem mu rękę, wrzasnął z bólu i upuścił kij. Podniosłem go i obroniłem się akurat w tym momencie, w którym nadlatywał drugi kij z góry. Oba kije zderzyły się i bolesne wibracje rozeszły się po moim ciele. Obróciłem się i podciąłem mu kijem nogi. Upadł na rękę i chyba ją złamał, ale nie przejąłem się. Zobaczyłem, że Jack daje sobie radę z dwoma facetami, jednemu chyba złamał nogę, a drugiego uderzył pięścią w głowę a ten upadł i nie podniósł się.
- Co wy dajecie się pobić dwóm dzieciakom !! - krzyknął herszt.
- Jakim dzieciom !? Ja mam 17 a on ma 16 lat ! - odkrzyknąłem, nie wiem dlaczego ale mnie to zirytowało.
  Po tych słowach herszt przystąpił do walki, rzucił się na mnie. Zrobiłem unik w bok. Walnąłem go kijem w nogi, ale co dziwne nawet nie drgnął. Kij po prostu się odbił, ze zdziwienia straciłem koncentracje i udało mu się mnie uderzyć. Upadłem na ziemię i nie umiałem się podnieść, kątem oka widziałem jak Jack daje rade ostatniemu z  nich. Herszt już szedł do niego, widziałem jak podnosił kij i zamierzał się na niego. Kiedy to zobaczyłem, wstałem od razu, podbiegłem do niego i wskoczyłem mu na szyję i zacząłem go dusić. Walczyliśmy w tym uścisku dość długo, ale w końcu udało mi się go pokonać. Podszedłem do Jacka i spytałem.
- Wszystko w porządku ?
- Jasne, to nie harpie.
- No tak ale i tak było ciężko.
- Czy ja wiem. - ochh, on zawsze taki jest, udaje że nic się nie stało.
- No tak ale to ja musiałem walczyć z tym największym.
- Dobra nie ważne, chodźmy.
 Poszliśmy w stronę domu Jacka, nie mieliśmy daleko ale było dobrze po północy więc jego mama mogła nie być zbyt szczęśliwa. Doszliśmy pod jego dom i weszliśmy do środka.
- Gdzieś ty był Jack !!! - krzyknęła jego mama zaraz od progu, ale następną rzeczą jaką zrobiła było przytulenie go. To lubiłem w jego mamie, nie potrafiła się długo gniewać.
- Mamo spokojnie, nic mi nie jest.
- Ale koszulę masz podartą, kto was zaatakował.
- Dwie harpie i gang jakichś facetów. - powiedziałem.
- Ale daliśmy im radę bez większych problemów więc spokojnie.
- Ufff no to dobrze. - powiedziała jego mama. - Tyler będziesz u nas dziś spał ?
- Nie wiem, jakoś spać nam się nie chce. Wie pani nadmiar wrażeń.
- No tak, to może chcecie coś do picia ?
- Ma pani Cole ?
- Jasne już wam dam. - powiedziała i z uśmiechem poszła do kuchni.
- Nie musisz zadzwonić do mamy ?
- Nieee, nie ma rodziców w domu. Mama pojechała do ciotki na urodziny a ojciec jak zwykle w pracy.
- Gdzie tym razem ?
- Teraz chyba jechał do Bangkoku. - mój tata był biznesmenem. Jeździł po całym świecie i prawie w ogóle nie było go w domu.
- Aaaa to długo go nie będzie pewnie.
- Wiesz co nawet mnie to nie interesuje, już się przyzwyczaiłem.
- Dobra to co robimy ?
- Choć idziemy pograć.
Prawie całą noc graliśmy na konsoli. Jack miał PS3  i Xbox 360 więc było sporo do wyboru. Nawet nie zauważyliśmy a była 7 rano. Powiedziałem Jackowi że idę do domu. Pożegnałem się z jego mamą i poszedłem.
                                                          
                                                                                    ***

Przechodziłem po 5 alei kiedy herszt bandy, z którą dziś w nocy się biliśmy zaszedł mnie od tyłu i zaczął dusić.
- Co teraz już nie jesteś taki twardy ? - spytał z pogardą w głosie.
Dusił mnie dość długo bo nie dawałem za wybraną, kiedy już myślałem, że zaraz mnie udusi. Uścisk nagle się poluzował, puścił mnie, obróciłem się i zobaczyłem, że on się obraca i patrzy na tą dziewczynę, która wtedy uciekła z ubikacji, Vanessa.
- ZOSTAW GO ! - krzyknęła
- Zostaw go ? Ty mała dz..... - nie dokończył bo na niego wskoczyłem i zacząłem go dusić tak jak wtedy.
- I co ? Znów dajesz się na to samo.
- Do.. dopadnę cię. - powiedział i znów zemdlał.
Chwilę musiałem odsapnąć, nie umiałem przez chwilę złapać tchu, ale potem zacząłem oddychać normalnie. Przetarłem się i spojrzałem na Vanessę.
- Cześć, nazywam się Tyler. - powiedziałem podając jej rękę.
- Cze.. cześć jestem Vanessa. - powiedziała, jej ręka trzęsła się kiedy mi ją podawała.


                                                                           ***
No i mamy kolejny rozdział, trochę długi ale co tam :D Mam nadzieję, ze wam się spodoba. Komentujcie, to bardzo motywuje do pracy, a przynajmniej znamy wtedy waszą opinię i możemy coś zmienić, poprawić. :D Także tak, czytajcie, komentujcie i obserwujcie :D !!