sobota, 28 grudnia 2013

Vanessa

Hej :3 Zapraszam na nowy rozdział w POV Nessy :) Jak może zauważyliście, nowy szablon. Wzięty z zaczarowane-szablony.blogspot.com. Mamy nadzieję, że podoba Wam się, tak samo jak nam *.* Stopniowo pojawiają się także nowe strony, takie jak Biblioteka Ateny, gdzie możecie reklamować swoje blogi ^.^ No, jak jesteśmy przy reklamach, to zapraszam na http://snookey-stories.blogspot.com/, gdzie w wersji one-shota przeczytacie historię Chloe :) Już nie przedłużam i zapraszam do czytania i komentowania ^.^

Dotarłyśmy z Rachel na wielką polanę, gdzie przebywali wszyscy mieszkańcy Obozu Herosów. Na środku tejże polany, znajdował się ogromny słup ognia. Jedyne, co mnie zdziwiło to jego kolor. Zamiast normalnego żółtawo-pomarańczowego, był czerwono-złoty.
-Świetnie! Wszyscy są szczęśliwi!-zaświergotała Rachel.
-Po czym to poznajesz?-zapytałam zdziwiona.
-Po kolorze ognia. Jeżeli jest czerwono-złoty, oznaczo to, że wszyscy są szczęśliwi i mają ochotę się zabawić. A to oznacza... Hej, chłopcy!-powiedziała, po czym pobiegła do chłopaków, którzy chyba byli od... tego noo...jak mu było? Arolla? Apollo!
Zostałam sama. Na początku nie wiedziałam, co zrobić. Wrócić do jaskini? Nie, odpada. Jakby to wyglądało? Chyba powinnam poszukać jakiś znajomych. Zobaczyłam grupkę rozchichotanych dziewcząt. Podejść? Chyba muszę.
-Hej.-powiedziałam, podchodząc do nich.
-O, hej! Jestem Chloe, córka Afrodyty, a ty?-odpowiedziała mi jedna z nich. Miała długie do połowy pleców blond włosy i szmaragdowe oczy. Jako jedyna w tej grupce była niepomalowana, a jednoczęśnie niesamowicie piękna.
-Jestem Vanessa, choć wszyscy tutaj nazywają mnie Widząca, czy jakoś tak.
-Widząca? Ale super!
-Chyba tak. W końcu dzięki temu tu trafiłam, nie?-odpowiedziałam, a ona się zaśmiała.
-W takim razie jeszcze lepiej. Chodź, pójdziemy się przejść.
-Ok, chodźmy.-odpowiedziałam, jak najnaturalniej potrafiłam, chodź żołądek mi ściskało i bardzo się stresowałam. Mam nadzieję, że przynajmniej tym razem nie zrobię z siebie idiotki.
-Całe szczęście! Już myślałam, że nigdy się od nich nie uwolnię.-powiedziała, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Co? O kim mówisz?
-O moich cudownych siostruniach!-odpowiedziała z sarkazmem.-Jestem tu już dwa lata, a one wciąż próbują mnie popsuć. Ha! Nigdy na to nie pozwolę. Dzięki za uratowanie.
-Och, eee... Nie ma sprawy? Ja dopiero dzisiaj tutaj trafiłam.
-Naprawdę? Jak się dowiedziałaś o tych wszystkich greckich sprawach?
Opowiedziałam jej całą historię. Od pamiętnego dnia zakupów, aż do ogniska. Nie przerywała mi tylko spokojnie słuchała. W między czasie usiadłyśmy na ławeczce nieopodal ogniska. Jego złocisty blask oświetlał lewy profil Chloe, dzięki czemu wydawała się jeszcze piękniejsza.
-Hmm... Z tym Tyler'em to trochę niezaciekawie.
-No, tak trochę. Ale dość o mnie. Co z tobą? Jak to się stało, że trafiłaś do Obozu Herosów?
-Więc tak...
***
Miałam 13 lat. Właśnie szłam do nowej szkoły z internatem. Tata wysłał mnie tam, bo sam nie miał czasu się mną zajmować. W końcu czego można się spodziewać po modelu współpracującym z najpopolurajniejszymi markami. 
Mniejsza z tym. Właśnie otwierałam drzwi do głównego gmachu budynku, gdy nagle ujrzałam GO. Był niesamowity. Lukate ciemne włosy, przenikające spojrzenie czekolodowych oczu i olśniewający uśmiech. Kulał, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Miał tylko jedną wadę. Ją. Miała długie, proste blond włosy i niebieskie oczy. Ciemne dziwny wydłużały jej i tak nieprzyzwoicie długie nogi. Szli, trzymając się za ręce i co chwile wymieniajali pełne miłości i szczęścia spojrzenia. Widok ten sprawił, że stanęłam w drzwiach z 2 wielkimi walizkami i otwartymi ustami. 
Uświadomiłam sobie, jak głupio musiałam wyglądać, gdy spojrzał na mnie. I skrzywił się, po czym szepnął coś do swojej dziewczyny. Ona spojrzała na mnie i oboje oddalili się śmiejąc się głośno. 
Szybko się opamiętałam i weszłam do budynku. Szybko udało mi się znaleźć gabinet dyrektora Franklina. Nieśmiało zapukałam.
-Proszę!-odpowedział mi męski głos zza drzwi. Weszłam do pokoju i zdobyłam się na uśmiech numer 4.
-Witam. Ty zapewne jesteś Chloe Montez.-powiedział, wstając zza biurka dyrektor. Był on mężczyzną w średnim wieku z pękatym brzuchem. Do tej pory pamiętam kolor jego krawatu. Granatowy. I szara koszula.
-Dzień dobry. Tak to ja.
-Ciesze się, że zagościsz w naszych murach. Jak pewnie wiesz, w naszej szkole każdy dom, to inna drużyna.
-Tak, czytałam o tym w folderze.
-Ty trafisz do drużyny Brown. Grupową jest niejaka Skyler Brown. Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnicie.
-Tak, ja również. Gdzie to jest?
-10 domek po prawej. Ah, byłbym zapomniał. Chłopcy i dziewczęta mieszkają w osobnych domkach.
-Tak, oczywiście, dziękuje. Chyba pójdę się już rozpakować.-powiedziałam, spoglądając znacząco na walizki.-Dziękuję, do widzenia.
-Do widzenia. Miłego pobytu!-odpowiedział, zamykając za mną drzwi.
Szybko znalazłam swój domek. Był bardzo... drapieżny. Czerwone ściany, ciemne okna i domalowane płomienie i dziwne oczy w niektórych miejscach. Dość dziwny, ale cóż robić? Weszłam do środka, gdzie powitała mnie ona. Dziewczyna sprzed szoły. Ukochana mego ukochanego. 
-Hej! Ty pewnie jesteś Chloe?-zapytała przez najszerszy uśmiech, jaki w życiu widziałam.
-Yyy...tak, hej.
-Ja jestem Skyler, ale wszyscu mówią na mnie Blondie. No wiesz, włosy.-powiedziała, wymachując swoją blond grzywą.
-No, jasne. 
-Chodź, zaprowadzę cię do pokoju. Będziesz mieszkała razem z Nikki.-prowadziła mnie do pokoju, ciągle gadając. Po chwili się wyłączyłam. 
Otworzyła drzwi pokoju, który podobnie jak cały domek, był zbyt dziewczęcy. Pożegnałam się ze Skyler i po mału rozpakowałam.
Usłyszałam, jak drzwi na dole się otwierają.
-Sky?-zapytał jakiś męski głos.
-Och, Jace. Co ty tu robisz?-odpowiedziała mu Blondie.
-Pomyślałam, że moglibyśmy pobyć trochę sami.-odpowedział jej, jak się domyślłam mój śliczniusi sprzed szkoły. Nie wiem dlaczego, ale po tym zdaniu nastąpiła trochę zbyt długa przerwa. Jako, że byłam już rozpakowana, postanowiłam zejść na dół i się przywitać. Zeszłam cicho po schodach, ale ostatni potwornie zazgrzytał. Skyler i Jace odskoczyli od siebie.
-Hej-powiedziałam nieśmiało.-Jestem Chloe.
-Hej, jestem Jace.-powiedział zakłopotany chłopak, podchodząc do mnie z trudem. Spojrzał na mnie i otworzył szeroko oczy. Nie zdążyłam zapytać, o co chodzi, ponieważ nagle Blondi dziwne spojrzała na mnie, potem na niego i znów na mnie. Uśmiechnęłam się głupio, a ona... Sama nie wiem, co dokładnie zrobiła. Wyszczerzyła żeby, warknęła i fuknęła. 
-No, to my już chyba pójdziemy.-powiedział pospiesznie Jace do Skyler i wział ją za ręke próbując odciągnąc... ode mnie? 
-O, nie. Teraz na pewno nie.-odpowiedziała mu dziewczyna, patrząc na mnie gniewnym spojrzeniem. Następnie, stało się coś, czego do tej pory nie mogę zrozumieć. Dziewczyna wybuchła i zamieniła się w monstrum. Dzika grzywa była krwistoczerwonego koloru, a twarz płonęła. Jedna noga była cała włochata, a druga była z metalu. 
-Chcę twojej krwi, półbogini!-syknęła upiorzyca. Stanęłam jak wryta. 
-Nie dostaniesz jej!-krzyknął Jace. Chwycił mnie za rękę. Wybiegliśmy z domu, ale ona wciąż za nami biegła. Była niewyobrażalnie szybka. Podobnie jak chłopak. 
Podczas biegu zrzucił buty i biegł... na kopytach? 
-Co z twoimi stopami?!-rzuciłam szybko, by nie marnować oddechu.
-Jestem satyrem, a goni nas empuza. Reszty dowiesz się później. Biegnij!!! Szybko!-odpowiedział, oglądając się przez ramię. Empuza była coraz bliżej, choć my biegliśmy coraz szybciej. 
Coraz bardziej oddalaliśmy się od szkoły, a zbliżaliśmy się do lasu. Na jednej z górek, stała piękna sosna. Obok niej była...brama?!
-Choć, już prawie jesteśmy!-powiedział Jace i jeszcze bardziej przyspieszył, choć ja już nie mogłam złapać oddechu. Nagle zza drzew wypadła empuza. Rzuciła się na nas. Jace odepchnął mnie na bok, a sam pozwolił, by empuza swym upiornym ciałem, trafiła na niego. Mimochodem pomyślałam, że Jace przyzwyczaił się, że Skyler na nim leży. Szybko jednak odepchnęłam tę myśl. Podniosłam się z ziemi.
-Wejdź przez bramę! W obozie będziesz bezpieczna!-zawołał Jace, co prawdopodobnie było jego ostatnimi słowami, bo empuza zaatakowała jeszcze bardziej. 
Jak najszybciej mogłam. 
Biegłam. 
Do bramy. 
Do obozu. 
Do nowego życia.
Empuza rzuciła się za mną, ale jakaś dziwna siła odepchnęła ją, nie pozwalając przekroczyć bramę. Trochę się uspokoiłam. Spojrzałam przed siebie. 
Ujrzałam mnóstwo domków, a każdy inny. Jeden był cały różowy, inny niebieski, przy innym leżała wszelaka broń. Jeden zaciekawił mnie najbardziej. Był przeogromny i najprzyjaźniejszy z nich wszysykich. Obejrzałam się przez ramię, ale empuzy już nie było. Bałam się pomyśleć, co właśnie robiła. Zbiegłam truchtem ze wzgórza i weszłam do wielkiego domu. W nim spotkałam Chejrona i Pana D., którzy wszystko dokładnie mi objaśnili. 
Po jakimś tygodniu mieszkania u Hermesa, zostałam uznana przez Afrodytę. Przeniosłam się do jej domku i dalej w nim mieszkam, choć wolałam już tłok w 11 niż przebywanie z moim płytkim rodzeństwem. 
***
-I tak to ze mną było.-zakończyła opowieść Chloe. 
-Och, współczuje.-powiedziałam, choć bardzo płytko wyrażało to, to co czułam.
-Nie musisz. Już sobie poradziłam.-odpowiedziała. 
W tym momencie podszedł do nas Tyler. Trochę pogadaliśmy, potańczyliśmy. A potem stało się coś, czego nie mogłam do końca zrozumieć. 
Nad głową Jacka wyświetlił się symbol - szkielet w rydwanie zaprzęganym w lwy. Nie mogłam zrozumieć, co to znaczy, ale nagle centaur Chejron pogalopował do chłopaka, skłonił się i rzekł:
-Witaj, Jacku, synu Cienia i Płodności. Nieśmiertelny potomku Rei i Hadesa. 
Wszyscy stali jak słupy soli. Chwila, czy on powiedział  n i e ś m i e r t e l n y? Czyli, że Jack może żyć wiecznie?
I  wtedy stało się coś dziwnego. Na niebie pojawiło się...słońce. Nie byłoby to takie dziwne, gdyby nie to, że był środek nocy.
Trochę odwróciło to uwagę od świeżo uznanego nieśmiertelnego i wszyscy usłyszeli szloch. Podążyłam wzrokiem za innymi i ujrzałam moją przyjaciółkę. Hoppe stała na scenie ze swoją gitarą i rękami ukrytymi w dłoniach.
-Hoppe!-dobiegło mnie wołanie jakiegoś męskiego głosu. Na początku nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie go słyszałam, ale gdy pewien chłopak, któremu śmierć nie w żyłach, wszedł na scenę i objął mą przyjaciółkę, wszystko zrozumiałam.
Jack i Hoppe naprawdę się kochali.
A teraz ich szansa na bycie razem została zaprzepaszczona.
Nieśmiertelny nie mógł związać się ze śmiertelniczką.
-Wszystko będzie dobrze-powiedział Jack.
-Nie, nie będzie. Wiesz o tym-odpowiedziała mu córka Apolla. Odsunęła się od niego tak, by móc spojrzeć mu w oczy.-Doskonale o tym wiesz.
-Znajdziemy sposób!-ponownie przyciągnął ją do siebie. Wszyscy wciąż patrzyli na scenę, gdzie stało dwoje kochających się ludzi, którzy właśnie przeżywali tragedię życiową. Już miałam zamiar wbiec na scenę, ale pohamowałam się. Chciałam dać im tą ostatnią chwilę razem. Słońce zniknęło tak nagle, jak się pojawiło.
Ale Mojry przygotowały nam jeszcze jedną niespodziankę na dziś.
Kilka centymetrów od Spętanych, jak to zaczęli nazywać Hoppe i Jacka inni herosi, wylądowała strzała. Wszyscy odwróciliśmy się w kierunku, z którego przybyła.
-Witajcie, herosi-przywitała się na oko 12 letnia dziewczynka o rudych włosach. Stała na przodzie jakiejść grupy dziewcząt z łukami i srebrzystymi diodami na głowach. Nie wiedziałam kim były, ale patrząc na miny otaczających mnie herosów, nie wróżyły nic dobrego.

wtorek, 17 grudnia 2013

Drake



- Will! Will! Musisz mi pomóc: powiedz pani od biologii, że poszedłem do pielęgniarki, bo, bo…
- Bo rozbolał cię brzuch – dokończył. – Zresztą, coś wymyślę.
Usłyszeliśmy dzwonek.
-Pospiesz się – krzyknął Will a ja pobiegłem w stronę wyjścia. Całe szczęście, że dom Vanessy jest tylko dwie ulice od szkoły. Biegłem aż mi brakło tchu ale już widziałem ten szaro-niebieski budynek.
Zapukałem do drzwi. Otworzyła mi uśmiechnięta i wesoła kobieta – mama Vanessy.
- Dzień dobry, czy jest Vanessa, bo nie było jej w szkole , więc pomyślałem, że przyniosę jej lekcje. – zapytałem.
- Nie ma poszła do lekarza – odpowiedziała szybko. – Ale możesz zostawić zeszyty w jej pokoju, na pewno będzie ci wdzięczna.
Wszedłem do pokoju Nessy i wyjąłem zeszyty. Zobaczyłem, że na biurku leży jakaś mapa ze zaznaczonym jakimś obszarem.
- Przecież to Long Island! – powiedziałem. Jak odłożyłem zeszyty, pożegnałem się i wyszedłem. Zazwyczaj dojście do domu zajmuje mi 10-15 minut ale teraz zajęło mi pół godziny!
W domu zadzwoniłem po Willa. Przyszedł po niecałych 10 minutach.
- Nessa jest na Long Island – powiedziałem jako pierwszy. – Musimy tam jechać
- Ale jaką masz pewność, że ona tam jest? – zapytał.
- Widziałem na mapie, ona musi tam być, pewnie z tym swoim chłopakiem.
- Dobrze pojedziemy tam, tylko kiedy? – spytał.
- Jutro rano – odpowiedziałem.
Położyliśmy się stosunkowo wcześnie spać, by rano mieć siły na podróż.
Wstaliśmy z rannym świtem. Zjedliśmy śniadanie(naleśniki) i przyszykowaliśmy prowiant. Już chcieliśmy wychodzić ale zawołała mnie mama.
- Gdzie jedziesz? – zapytała, co było zaskoczeniem, gdyż nigdy wcześniej mnie o takie sprawy nie pytała.
- Na… eee… biwak z Will’em, na Long Island – odpowiedziałem.
- Nie wziąłeś namiotu – stwierdziła.
- Właśnie po niego idziemy.
- To bawcie się dobrze!!! – krzyknęła za nami.
Kolejne 1.5 godziny spędziliśmy w autobusie, a jeszcze następną godzinę idąc do określonego przeze mnie celu. Wreszcie naszym oczom ukazała się dolina zaznaczona na mapie.
- Jesteśmy – powiedziałem.
- Ale tu nic nie ma! – powiedział Will.
- Może jesteśmy przed nimi albo są niżej –zaproponowałem. – Tak czy inaczej rozbijmy namiot i poszukajmy jakiegoś chrustu na ognisko.
I zaczęliśmy rozbijać „obóz” przy wielkiej sośnie rosnącej na wzgórzu.
                                                                    ***
 Jak Wam się podoba? Muszę Wam wyjaśnić dlaczego rozdziały są takie a nie inne, bo nie mam czasu (wszystkie rozdziały pisze o 5.30 bo mam dużo zajęć dodatkowych) Trochę spóźnione ale jednak. Czytajcie, komentujcie, obserwujcie!!! I WESOŁYCH ŚWIĄT I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!!!

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Tyler

Kocham ją, nie byłem zadowolony z siebie, że znów udało mi się zwieść Vanessę. Teraz szedłem w stronę Wielkiego Domu z zamiarem przekazania Chejronowi informacji o Vanessie.  Kiedy wszedłem do Wielkiego Domu , Chejron był pogrążony w rozmowie z Jackiem.
- ...musimy jej powiedzieć - powiedział mój przyjaciel.
- Jacku, na razie nie możemy. Musimy dać się jej przyzwyczaić do tego wszystkiego. - Chjeron odpowiadał z całkowitym spokojem.
- Chejronie...
- Jack, daj spokój, zgadzam się z Chejronem. Musimy dać jej spokój, na razie. - Jack spojrzał na mnie ze zdenerwowaniem, ale zaraz się uspokoił.
- Ja... ja przepraszam.
- Dobrze, Jack spokojnie. Tyler co chciałeś mi powiedzieć ? - Chejron zwrócił się do mnie.
- Praktycznie to już nic, wszystko zostało powiedziane. Musimy uważać na Nessę, już teraz ledwo udało mi się ją przekonać żeby została. Musimy uważać na to co mówimy. - powiedziałem i zapadła chwila ciszy. Chejron siedział cały czas w swoim wózku, i chyba się zamyślił bo nawet nie zwrócił uwagi kiedy mucha siadła na jego brodzie. Jack natomiast bał się chyba odezwać . Nie wiem dlaczego.
- Jack, chodźmy. Zaraz zacznie się ognisko.  - powiedziałem.
- Dobra idziemy.
No więc poszliśmy, kierowaliśmy się w stronę ogniska. Po drodze o niczym nie rozmawialiśmy, ale wiedziałem o czym myśli Jack. Boi się co się stanie z Hoppe i z nim, ale wiedziałem też, że zastanawia się czy w końcu go uznają. Tak myśląc doszliśmy do ogniska, wielkie siedmiometrowe płomienie zabarwione na czerwono-złoto, czyli obozowicze byli szczęśliwi. Jak zwykle dzieciaki Apollina stały na podwyższeniu i prowadziły śpiewy, dziś do nich dołączył nawet domek Aresa. Szukałem wzrokiem Vanessy, znalazłem ją ! Stała przy trybunie i rozmawiała z jakąś dziewczyną od Afrodyty, nie widziałem jak wyglądała bo stała tyłem do mnie, ale zaciekawiło mnie to. Kiedy do nich podszedłem, nieznajoma dziewczyna odeszła bez słowa.
- Co tam, Nessa? Fajnie?
- Tak, super tutaj jest. - odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
- Gdzie zgubiłaś Rachel ?
- Ona poszła do chłopaków od Apollina. Pośpiewać, potańczyć i pobawić się. - odpowiedziała cały czas przez uśmiech.
- A jeżeli mogę... o czym rozmawiałaś z tą dziewczyną od Afrodyty?
- Nie... nie ważne.
- Okej, to co ? Idziemy się pobawić ? - powiedziałem to z takim przekonaniem i uśmiechem, że Nessa znów zrobiła się szczęśliwa.
- Jasne choć. - wzięła mnie za rękę i pobiegliśmy razem na podwyższenie. Śpiewaliśmy różne piosenki, Wrecking Ball od Miley Cyrus, Roar od Katy Perry, Best Song Ever od One Direction. Tańce także były, tańczyliśmy jak zwykle Gangnam Style i Gentlemana. Wszyscy bawili się świetnie, śmiali się, wygłupiali, nawet domek Aresa dzisiaj nikogo nie pobił. Kiedy cały obóz się wybawił, Chejron przyszedł na scenę i poprosił o ciszę.
- Herosi ! Widzę, że fajnie się bawiliście, ale mam wam kilka ogłoszeń do przekazania - wszyscy mruknęli z niezadowolenia, chcieli się jeszcze bawić. - Po pierwsze, mamy aż dwóch nowych obozowiczów, Vanessę Reagard oraz Hoppe Amican - cały obóz wiwatował kiedy dziewczyny wchodziły na scenę. - Hoppe jest córką Apollina, natomiast Vanessa jest widzącą - ktoś z tłumu krzyknął "Jak Rachel" ale cały obóz wstrzymał oddech kiedy Chejron powiedział, że jest widzącą. - Po drugie, za dwa dni mamy bitwę o sztandar, domki Apolla, Ateny, Hefajstosa i Posejdona przeciwko reszcie. Po trzecie jak na razie jedynym dalej nieuznanym obozowiczem jest, Jack Maines, ale jest jednym z tych obozowiczów, którzy są tu najdłużej. - Kiedy Jack wchodził na scenę, jedyną osobą, która się zaśmiała była Clarisse la Rude, córka Aresa. Wszyscy spiorunowali ją wzrokiem. Nigdy jeszcze nie widziałem takiej solidarności na obozie. - Po czwartek i najważniejsze, za tydzień mają nas odwiedzić Łowczynie, zgodnie z tradycją odbędziemy bitwę o sztandar, mam nadzieję, że tym razem wygramy. Na razie to tyle. Bawcie się !  - i z tymi słowami zszedł ze sceny. Chłopaki od Apollina znowu weszli na scenę i zabawa zaczęła się od nowa. Wszyscy tańczyli, śpiewali, bawili się . Cały obóz był szczęśliwy, akurat tańczyłem z Vanessą kiedy to zobaczyłem, Jack tańczył z Hoppe, nad jego głową widniał znak. Cały obóz stanął w miejscu i spojrzał na Jacka, nawet Chejron się obrócił i przygalopował do nas ze wzgórza. Jack się otrząsnął, zobaczył, że cały obóz patrzy nad jego głowę. Kiedy spojrzał do góry zobaczył znak. Rydwan powożony przez szkielet i zaprzężony w lwy. Nie miałem pojęcia co to za znak, ale Chajron wiedział, nie wiem skąd.
- Chejronie...
- Witaj Jacku, synu Cienia i Płodności. Nieśmiertelny synu Tytanidy Rei i Boga Hadesa. - i ukłonił się, a kłaniał się tylko raz, kiedy przyszedł Percy syn Posejdona. Nie umiałem w to uwierzyć, Jack jest nieśmiertelny ! Jest bogiem.


                                                                           ****
No więc mamy rozdział ! Mam nadzieje, że się spodoba, przepraszam że tak długo, ale wiecie, problemy z weną :D Pozdrawiam was moi Demigoods. <3